Fabuła i rys historyczny


Styczeń 2006 roku, Saint Arnaud, Nowa Zelandia. Dolina Rotoiti, nad jeziorem o tej samej nazwie; pasmo górskie St. Arnaud Range; miasteczko dwukrotnie przecięte rzeką Taieri; 444 mieszkańców – w tym 334 śmiertelników, 45 wilkołaków, 35 czarownic i 30 wampirów.
Zdaje się, że wskazówka zegara zatrzymała się tam w okolicach lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku – czas płynie tam powoli, a telewizja, czy Internet to luksus, na który mogą sobie pozwolić tylko ważne ośrodki kulturowe i społeczne (tak, do takich zalicza się PUB). Nie prowadzi tam żadna sieć kolejowa, a dojechać tam można pokonując zniszczoną, asfaltową drogę, zdającą prowadzić do nikąd. Zwykli mieszkańcy zaś ogrzewają się przy pomocy kominów i pieców, na których też gotują, bo to „wygodniejsze” niż kuchenka gazowa, a na noc szczelnie zamykają okiennice i drzwi.
Wampiry, wilkołaki, czarownice i ludzie – w sumie czterystu czterdziestu czterech mieszkańców w podzielonym na sektory miasteczku, aby wszystkim żyło się lepiej. Na straży porządku stoi burmistrz, enigmatyczny pan Abraham Bernadotte, który postanowienia pięcioosobowej Rady Miasta – składającej się z dwóch śmiertelników (jednego łowcy i zwykłego obywatela) i przedstawicieli trzech pozostałych ras – traktuje bardzo poważnie. Sojusz, który narodził się w 1910 roku, pięć lat po założeniu osady w dolinie nad jeziorem Rotoiti u podnóża Saint Arnaud Range, jest bardzo kruchy i został niemal zerwany w połowie lat dziewięćdziesiątych, dlatego wszyscy włączają się w odbudowę dobrych stosunków. Udaje się to głównie za sprawą wielu zakazów i nakazów oraz braku polityki ustępstw – każda najdrobniejsza zbrodnia jest tam najsurowiej karana, aby zapobiegać efektowi domina.

Jako że wioska – mimo że prawa miejskie otrzymała w 1912 roku, to ciężko ją nazwać metropolią – zrzesza przedstawicieli różnych ras, musiała zostać podzielona na cztery części.  Północną, oddzieloną rzeką Taieri, od strony lasów zajmuje wataha wilkołaków; południową zamieszkują ludzie; wschodnia należy do sabatu czarownic; natomiast zachodnie tereny w górach przynależą do wampirów. Prawnie musi być też regulowana liczba istot nadprzyrodzonych i tak w wypadku wilkołaków ta nie może przekroczyć trzydziestu, a ich dzieci może być piętnaścioro (ich wiek jednak nie może przekraczać osiemnastego roku życia – w innych wypadku pozbywa się ich z miasta na różne sposoby). Jeśli chodzi o czarownice, to w sumie może być ich czterdzieści – dwadzieścia dorosłych kobiet i dwadzieścia dziewcząt (ich biologicznych córek) poniżej wieku pełnoletniości; nigdy jednak nie dobiły do takiego wyniku. Wampiry, jak długo chcą żyć w Saint Arnaud mają surowo zakazane rozmnażanie się i może być ich maksymalnie trzydzieścioro, chyba że jakiś odejdzie lub zniknie w niewyjaśnionych okolicznościachProporcje nie mogą zostać zachwiane.

Trzystu trzydziestu (plus minus) czterech zwykłych mieszkańców w różnym wieku – w tym dziesięciu łowców stojących na straży porządku – (jakoś) koegzystuje z innymi, normalnie pracując, wyrabiając normy, wspierając gospodarkę Nowej Zelandii i licząc, że może Peter Jackson zacznie kręcić u nich filmy, ściągając do Saint Arnaud turystów.

Saint Arnaud jednak to przede wszystkim zapyziała mieścina, w której wszyscy żyją zgodnie z cyklem natury. Kiedy na te dzikie, nowozelandzkie ziemie w 1905 roku przyjechało pięć osób (architekt z planami zagospodarowania, jego przyjaciel łowca, wampir z pieniędzmi, wilk z żelaznymi mięśniami i czarownica od zabezpieczania granic), aby stworzyć idylliczny, idealnie funkcjonujący świat dla ludzi i nadprzyrodzonych gatunków, nikt nawet o tym nie wiedział. Dla postronnych to po prostu wielka dziura, z jedną asfaltową, dwupasmową ulicą w centrum, gdzie znajdują się wszelkie ważniejsze ośrodki gospodarcze, kulturowe i społeczne z kilkunastoma drewnianymi domkami wokół. Nikt raczej z niej nie wyjeżdża, bowiem ze względu na delikatną sytuację zazwyczaj nie dostaje na to pozwolenia – stali goście też nie są mile widziani, bo o ile przez wakacyjne miesiące można poudawać, tak dłuższy czas byłby męczący. Obywatele mają zaś surowy zakaz mówienia czegokolwiek o tym miejscu. Mimo wszystko to urokliwy wycinek zielonej ziemi, z górami i pięknym, zarybionym jeziorem, w którym w zasadzie nie jest aż tak źle, jak mogłoby się wydawać – nie licząc  starych dewotek, które chyba kładły pierwszy kamień pod budowę miasteczka i teraz służą „dobrą radą” każdemu młodemu człowiekowi.

Obecnie w Saint Arnaud panuje względny spokój, a Rada z niewidzianym od lat na oczy burmistrzem Bernadotte doskonale sobie daje radę – stosując politykę bardzo prewencyjną. Nie oznacza to, że w każdej chwili przybysz, czy ktoś z wewnątrz nie zechce – albo już tego nie robi – zniszczyć sojuszu. Wszystko jest tam tak kruche, jak życie ludzkie, co pokazuje parę nieprzyjemnych wydarzeń z przeszłości, które doprowadziły do ocieplenia kontaktów między czarownicami a wilkami – one czują się upokarzane ze względu na płeć, bo niestety w miasteczku wciąż raczej panuje przekonanie, że baba to od rodzenia dzieci jest, a oni chcą udowodnić, że nie są potulnymi szczeniakami – traktowanymi po macoszemu, przeciwko którym coraz częściej występują wampiry wraz z ludźmi – ci ostatni boją się najbardziej istot z kłami, z którymi wolą współpracować.



Brak komentarzy: